Słoma z butów

Dawno, dawno temu…

W niewielkiej osadzie gdzieś na krańcu cywilizowanego świata, słynącej niegdyś z corocznego zjazdu cygańskich muzykantów, prowadził swoje interesy pewien podstarzały kupiec. Miał on tam kilka morgów ziemi, na których wybudował skład opału, przystań dla dorożek i koni oraz wielkie targowisko dla pewnego bogatego kupca z Portugalii. Przystań i targowisko wynajął innym, a sam prowadził manufakturę ze składem opału. Dorobił się dużej liczby dukatów, z czym ochoczo obnosił się po okolicy i chwalił nieustannie. Miał jednak pewien zasadniczy problem – gdziekolwiek się nie pojawił, zawsze z jego butów wystawała słoma.

Chłopek-roztropek.

Brakowało mu obycia, a mowa jego dalece odbiegała od standardów, nie mówiąc już o literackiej polszczyźnie. Jego ubiór zaś wskazywał jedynie na kiepski gust emerytowanego żigolaka, któremu ktoś kiedyś powiedział, że im starsze ubrania, tym lepsze. Braki w elementarnej edukacji, elokwencji i znajomości podstawowych zasad kultury nadrabiał chorobliwym zamiłowaniem do zbierania dukatów. Mimo niemal siedemdziesięciu wiosen na karku i sporego bogactwa, ani myślał przestać. Zamiast cieszyć się życiem, którego i tak niewiele mu już zostało, spokój znajdował w marzeniach o dukatach. Rzecz jednak w tym, że cały swój majątek zbudował na braku szacunku dla innych.

Chamstwo i prostactwo.

Ponieważ mało kto chciał dla niego pracować, chytrość sprawiała, że często sam musiał wziąć do ręki łopatę. Wieść gminna niosła, że widziano go buszującego wśród odpadów nieopodal portugalskiego targowiska. Na domiar złego wydawało mu się, że wszyscy wokół chcą go oszukać i okraść, dlatego prewencyjnie robił to pierwszy. Wrodzone tchórzostwo nie pozwalało na konfrontacje, więc za plecami knuł intrygi, donosił i oskarżał. Słomy w jego butach było coraz więcej i więcej, lecz on sam nie był w stanie tego zauważyć. Mocno ograniczone horyzonty myślowe sprawiały, że był ślepy na sprawy najbardziej istotne. Pewnej nocy wydarzyło się coś dziwnego. W jego domu zjawił się niespodziewany gość.

Słoma z butów.

Miał na głowie kaptur, więc kupiec nie widział jego twarzy. Usłyszał za to chropowaty, ponury głos, który kazał mu przygotować się na odejście. Kupiec przestraszył się okrutnie. Zrozumiał z kim ma do czynienia i począł błagać o litość. Zakapturzony jegomość pozostawał jednak niewzruszony ani na prośby, ani na próby przekupstwa. Zaśmiał się jedynie szyderczo, gdy kupiec zaoferował mu swoje dukaty i odparł: Tam gdzie idziesz, nie ogrzejesz się w blasku twych pieniędzy, za to ogień podsycać się będzie słomą z twych butów…  Kupiec zbladł.

Buraki zawsze w cenie.

Obudził się zlany potem. Trzęsącymi się rękami począł gorączkowo przeszukiwać swoje obuwie w poszukiwaniu owej słomy, o której mówił gość w kapturze. Nic nie znalazł i zdumiał się wielce. Nic z tego nie rozumiał, ale wierzył w prorocze sny, więc postanowił od tej pory unikać wszystkiego co wiązało się ze słomą, w szczególności rolników. Wkrótce niemal zapomniał o tajemniczym jegomościu, tylko od czasu do czasu wspomniał go, gdy ktoś podejrzliwie spojrzał na jego buty. Nie spodziewał się jednak, że zakapturzona postać odwiedzi go kolejny raz. Tam gdzie idziesz, nie będziesz raczyć się strawą za twe dukaty, za to słudzy ciemności będą raczyć się twą duszą jak sokiem z najlepszego buraka… Nigdy już nie przejechał furmanką obok pobliskiej cukrowni.

Śmierć i podatki.

Kolejne nocne wizyty postaci w kapturze sprawiły, że przestał kupować cebulę i zaczęło mu się wydawać, że urósł mu nos. Z nieznanych przyczyn unikał wszystkich o imieniu Janusz, a na swoich gumofilcach namalował trzy białe paski. Napięcie sprawiło, że powoli zaczął tracić resztki rozumu. Wtedy przybył do niego posłaniec z zalakowaną wiadomością na zwojach papirusu. Twój czas minął, albowiem  uchylasz się od daniny dla władcy. Wszak możesz się jeszcze wykupić ze szponów szatańskich, jeśli pozbędziesz się wszelkich dóbr doczesnych. W załączeniu umowa. Podpisz własną krwią w obecności rejenta.  Kupiec przeraził się, gdyż oto właśnie stanął przed najgorszym wyborem w swym nędznym życiu – śmierć albo podatek. 

Zapowiedź.

W obliczu utraty swych lśniących dukatów uznał, że nie da się oskubać. Wszak to on jest tym, który skubie innych, więc nie przystoi. Podpisał umowę świadom tego, iż o większości jego majątku wie tylko on sam i czym prędzej pognał ku swym włościom, by ukryć wszystkie kosztowności w sobie tylko znanym miejscu. Zastał pustą chatę, bez mebli, bez dukatów, bez niczego. Pośrodku stały gumofilce z wystającą z nich słomą.  Wtedy zrozumiał. Nie zadbał o dobrą alokację swych dukatów. Nie przeczytał umowy. Został z niczym.

To co płynie z tej bajki jest wszystkim wiadome – doigra się delikwent co ma w butach słomę.

Lopez.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *