Mawiają, iż miesiąc dziesiąty roku pańskiego każdego piździernikiem się zowie, albowiem natenczas w najjaśniejszej Rzeczpospolitej jakoby w kieleckiem.
Czemuż kielecka ziemia, majonezem sławetna, wiatrem zimnym od czasów niepamiętnych jest smagana, wiedzieć nam nie dano. Wiadomym jednakowoż, iż najgorszy ów wiater właśnie, albowiem kiedy duchota nawet, a wiater smaga, tedy i tak zimno. Rydwany, dorożki i dyliżanse rankiem szronu okowami skute, liście kolorami tęczy się mienią i ku ziemi dążą, boćki dawno już z ziemia tą, gdzie bursztynowy świerzop i gryka jak śnieg biała, pożegnały się, a myszy, żmije i robactwo wszelakie do chałup się pcha. Pyry wykopane, kukurydza nieomal żżęta, trawa już rosnąć nie raczy, a dynie na Dziady gotowe. A i słoiki octem zalane, coby zimowy głód przetrwać.
Kiedy jesień chłodem poniewiera, lud pod strzechami się kryje. A pod strzechami tlenu mniej niźli na polu i dworze, a kiedy tlenu mniej, tedy niedotlenienia groźba. I tedy dziać się poczynają rzeczy niestworzone. Poseł Marcin z grodu brukselskiego powraca, coby z wielką wodą walczyć, senator Krzyśko konstytucyi odzieniem broni, król Dönek z alkotubkami w szranki staje, kanclerz Kobza boazerię w kąt rzuca i na elektryczny parapet wsiadawszy po wodzie śmiga, warszawski legyon piłki kopanej sewilskich gladiatorów z kwitkiem odprawia, a białostoccy gladiatorzy z tarczą z duńskiej ziemi powracają, lud perski machinami latającymi wybuchowymi w lud hebrajski rzuca, a Janko Smażypies miodem swym pitnym się zatruł i przeto natenczas w dyby ci on zakuty.
Jeno na ziemi ciechanowskiej spokój, albowiem tlenu ci u nas dostatek. Przeto lud wiekowy w tany i pląsy doroczne ruszył, lud studencki ku nauk pobieraniu, belfrzy edukacyi dnia oczekują, straż ogniowa do zawodów staje, gladiator młody z grodu ciechanowskiego stypendyum otrzymuje, a na trakty grodowe i ku włościom wiejskim rydwany nowe wyruszają, co ludu wiele pomieszczą. Dzień jako co dzień.
Nie wiedział przeto, iż tlenu ci u nas dostatek, ów człek niedotleniony, co jako myszy, żmije i robactwo, co do chałup się pcha, z ziemi warszawskiej do ziemi ciechanowskiej przybył zamiary mając nikczemne. Nie wiedział także, iż lud młody tutejszy bohaterstwem i odwagą sławetny, przeto plany nikczemnika pokrzyżował, a męstwo owe przez mera samego docenione zostało.
Kiedy kraj Polan zimnem i niżem mokrem spowity, a lud Rzeczpospolitej pod strzechami się skrył, coby w piecu napalić jako czterej pancerni, tedy nieoczekiwanie pojawił się… grzyb.
Zaprawdę powiadam wam, migracyi to czas. Kiedy myszy, żmije i robactwo wszelakie do chałup naszych pchać się poczęło, lud w watahę się zebrał, i w kierunku przeciwnym tłumnie się udał. Ilość człeka na łokieć kwadratowy w leśnych ostępach wzrosła niepomiernie, a zwierzyna wszelaka, od dzika po dzięcioła, w popłoch wpadła.
Człek wszak ku naturze ciągnie i tradycye zbierackie przodków kultywować pragnie, na co dzień cywilizacyą umęczon. Żupan ci on tedy i mokasyny gumowe przyodziewa, noża dobywa, piterkiem się obleka li plecakiem taktycznym, coby prowiant skryć tamże i w pogardzie mając niebezpieczeństwo i zwierza dzikiego, na łowy rusza. I żaden koźlak, gąska, ni kurka się nie uchowa.
I tu pies pogrzebion. Albowiem rzecz w tym, coby z naturą się zjednoczyć i mózg dotlenić. Myśli tedy przejrzyste, obyczaje łagodniejsze i spokój duszę ogarnia. Wiedzę tą tajemną alchemicy posiedli, lud wiejski onegdaj, a i mieszczanie natenczas. Wiedzę tą lud ziemi ciechanowskiej posiadł, przeto kraina to mlekiem i miodem płynąca.
Jeno włodarze wszelacy i decydenci w niewiedzy żyją i z niedotlenieniem się zmagają, szkody różnorakie czyniąc. Przeto ruszajcie do nich z misją i prawdę głoście, coby i oni poznać ją raczyli. Uczyńmy wespół świat ten lepszym.
Na grzyby!
RADEKtor Lopez.
(TC nr 41/2024 z dn. 08.10.2024 r.)
pdf