Noce listopadowe

Mawiają, iż kto nie krasne ma lica, nadobny on jako noc listopadowa. Zali wżdy takaż to noc nas czeka u kresu dnia piątego miesiąca jedenastego roku pańskiego bieżącego?

Kiedy papirus ów oczom waszym się ukazuje, w dalekiej i dzikiej zachodniej krainie za siedmioma preriami, za siedmioma kanionami, starożytny lud Jankesów wiec obwieszcza, coby w akcie elekcji wolnej króla swego jedynego obrać. Zaiste wiekopomna to chwila, albowiem nie masz potężniejszego króla nad króla Jankesów ludu. A odwieczny to bój i jako świat stary – dobra i zła, yin i yang, czarnej niewiasty i męża białego. Któż z boju owego z tarczą powróci i na roków cztery trakt świata losów wytyczy? W jakiem obuwiem trakt ów przemierzać będziem – trumpkach li kama(la)szach?

Kiedy świat z tchem zapartem ku indiańskiej krainie spogląda, pytawszy, po kiego czorta Columbo owe ziemie onegdaj odkrywał, nad najjaśniejszej Rzeczypospolitej krainą nocy listopadowych dostatek. Rtęci w Celsjusza wihajstrach poziom nikczemny. Nim Maćko Jastrzęboś oczom naszym się ukazuje, ciemno już jako w rzyci. Minut kopę nam po wtóre dokładają, coby ból i egzystencyi cierpienie przedłużyć. Lud wiejski wzburzony na powrót wzburzony, albowiem Mercosur. Skarbiec królewski pusty, albowiem dziura. Pleban Salceson cierpiętnikem się jawi. Władko Szymko w depresyę wpędza, a lewi jako prawi dzień święty chcą święcić. Przemko Białek w tournée wyrusza. I jakoby mało jeszcze umęczon lud Rzeczpospolitej, Kubuś Markowiak, co miód pitny warzy, kanclerzem chce się ostać.

Zaprawdę powiadam wam, kres to jesieni złotej polańskiej. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Co to będzie, strach wieszczyć.

I ziemia ciechanowska w ciemnościach pogrążona i światłość wiekuista nie świeci. Ku ziemi ciechanowskiej książę Franko Mazowiecki przybywa, coby z hetmanem królewskim wespół i merem Krzyśko bojowe kwestye obmówić. Kasztelan Paluszkiewicz natenczas dysputę matematyczną ze skarbca królewskiego rządcami prowadzi, albowiem inaczej mu obiecali, niźli kasztelan rachuje. A ludowi ciechanowskiemu do cyrulików czas dłużyć się będzie, a niźli minut kopę więcej, albowiem dukatów ci w Królewskim Chorych Skarbcu posucha.

A nad mławską ziemią meteory latają.

Zaiste, mroku to czas i ciemność widzę. Słońce za chmurami się skryło, wiatr smaga i słoty dostatek, a dni niźli noce krótsze coraz. Lud chandra jakowaś i smuta ogarnia, a jako smuta, tako i żałość tlić się poczyna. Miast o natury łonie, człek o pledzie jakowymś i napitku gorącym myśli, i miast przygodą, przetrwaniem myśl zaprząta. U progu zima okrutna, a wiosny wypatrywać próżno przez miesięcy pół tuzina nieomal. Ki czort kazał roku pańskiego tamtego dziadom naszym i marszałkowi Józko niezawisłość miesiąca jedenastego odzyskiwać? Zali wżdy letnią porą nie lepiej było?

Przeto natenczas, coby dnia jedenastego miesiąca jedenastego roku pańskiego każdego w Niezawisłości Procesyi z rodakami wespół podążyć, pod odzienie husarskie wpierw waciak ciepły, li kapotę jakowąś z moli otrząsnąwszy nałożyć trzeba, szalem grubem się opatulić i mycką wełnianą rogatywkę ułańską, a w rękawice prawice odziać, albowiem obligatoryum owego niedopełnienie hipotermyą niechybnie grozi.

Jeno w kufajki i onuce się nie odziewajcie, a odzianych się strzeżcie, albowiem pod kufajkami łyso, a na onucach glany.

Zimny front idzie. Jako zwykle, ze wschodu.

 

RADEKtor Lopez.
(TC nr 45/2024 z dn. 05.11.2024 r.)
pdf