Anno domini dwa millenia, dwie dekady i trzy roki, nadeszły w najjaśniejszej Rzeczpospolitej i sławetnym księstwie mazowieckim wiekopomne zmiany. Był to czas, kiedy władza jego królewskiej mości Jarko I Świątobliwego z rodu Gęsickich, z Bożej łaski dziedzica Żoliborza, powoli, acz niechybnie, chyliła się ku upadkowi, a do objęcia tronu sposobił się książę kaszubski Dönek. W owych trudnych czasach, wszak ledwie roków temu dwa dekretem król położył kres zarazie, a u bram Królestwa Moskale napadli na Kozaków, dumny lud Rzeczpospolitej prowadził zażartą dysputę o Bogu, honorze i ojczyźnie, czyli jak mawiał klasyk, najczęstszej przyczynie zgonów pośród szlachty.
Dwa dni drogi truchtem na północ od siedziby królewskiej, nad rozległą i zasobną we wszelkie stworzenie rzeką Łydynia, leżał gród, którego bram strzegli święty Piotr, mer Krzyśko Kosowski oraz kronikarze zwojów spod traktu księdza Ściegiennego. Z końcem roku pańskiego poprzedniego nastał nowy kasztelan ziemi ciechanowskiej – miast Joanny Strumyckiej-Krab, zstąpił stronnik królewski Janko Jędrzej Paluszkiewicz, pośród ludu znany jako pianista. I jako belfer. I jako skryba. Nie minęło miesięcy dwa, kiedy w niełaskę popadł od niepamiętnych czasów zasiadający po lewicy rządca włości wiejskich Marko z Kiwit, na skutek czego rajcy uradzili, coby urząd sprawować zaczął zastępczo zasiadający po prawicy Stefko z Pawłowa. Tenże oznajmił natenczas, że rewolucji we włościach wiejskich przeprowadzać nie zamierza. Nie wiedział wówczas, że ta zbliża się wielkimi krokami (co wiedział, acz nie powiedział mu rządca włości Ojrzeń).
Jeno mer ciechanowski, człek młody i bywający na salonach, od lat trzymał się mocno, a i sympatią ludu miejskiego cieszył się niezmiennie. Gród Piotrowy rósł w siłę i zielenił się, czarne złoto po preferencyjnych cenach oraz kozackie zboże płynęło szerokim strumieniem, a namiestnik księcia mazowieckiego Adam z Truzik rozdawał dukaty na budowę duktów i traktów.
W sąsiednich grodach nie mniej było wesoło. Z początkiem wiosny wygnany został z ziemi płońskiej znany cyrulik Bartłomiej Fiołek, a spór wokół lecznicy poróżnił stronnictwa mera i kasztelana. Cyrulik z grodu Mława, którego nazwisko zaginęło w mrokach dziejów, siał popłoch wśród zwierzyny płońskiej. We włościach Lubowidz widziano ponoć znaki na niebie i ziemi, jakoby machina latająca spoza granic Rzeczypospolitej. Nim jeszcze noc świętojańska nastała, mer Nowego Grodu już świętował, wsiadając na swego rumaka po nadmiernym spożyciu miodu pitnego. Latem trwoga ogarnęła lud ze włości Sarnowa Góra, bo oto jastrząb czarny igrał sobie z elektrycznością tuż nad ich głowami. Na dożynkach lud mazowiecki bawił się i modły wznosił w podzięce za plony posuszowe, a w grodzie Glinojeck toast wznieśli za dekady trzy życia mieszczańskiego. Aż nadszedł wiec październikowy – czas wolnej elekcji.
Król Jarko, po dwóch z trzech części tuzina roków swych rządów, został obalony. Nie mogąc pogodzić się z losem, podjął jeszcze próbę ratunku. W sukurs ruszył mu kanclerz jego Jędrzej Kobza, namaszczając komesa nadwornego Mateusza z Moraw na zarządcę nowego elitarnego dworu królewskiego. Minęły dwie niedziele i Sejm Wielki postawił liberum veto. Na tronie usadowił się książę kaszubski, znany odtąd jako Donald I Odnowiciel.
Z ziemi ciechanowskiej wyruszył do siedziby królewskiej wysłannik, którym był Adam z Doliny Krzemowej, coby zasiąść w ławach poselskich izby, której lokacja (przy trakcie wiejskim) zdaje się oddawać w pełni jej powagę. Dołączył tam do Anny herbu Sarna z ziemi ciechanowskiej i Heńko, zwanego Małym Kowalem, z ziemi pułtuskiej oraz tajemnej grupy zwanej z nieznanych przyczyn spadochroniarzami. Za nim powędrował kasztelan ziemi przasnyskiej Krzyśko Pieńkowski i, spychając Jacko Marię Janowskiego, zasiadł w ławach izby drugiej, zwąc się odtąd senatorem.
W Sejmie Wielkim natenczas cuda i dziwy nadeszły. Ku uciesze gawiedzi, niczym w trupie cyrkowej, stronnicy nowego i starego króla okładać się poczęli na sposób dotąd niespotykany, co widząc szalony poseł Grześko von Brązowy jął gasić ten pożar, zostając odsądzonym od czci i wiary żydowskiej. Zanim jeszcze Mikołaj święty swe sanie nasmarował, wieść gruchnęła o karze boskiej, która spadła na posłów Macieja Bródkę (z tajemnej grupy spadochroniarzy) i Mario z Sochaczewa, za przewiny dawne. A dnia dwudziestego miesiąca grudnia lud Rzeczypospolitej świadkiem był rzeczy, jakiej najstarsi górale nizinni nie znali – oto bowiem nie odczytano wieści codziennych z królewskiego papirusu godzin dziewiętnaście i pół po północy.
I tak oto Rzeczpospolita i ziemia ciechanowska w miłosierdziu i pomyślności boskiej weszła w nowy rok pański – dwa millenia, dwie dekady i roki cztery. A w nim na rządców, merów, kasztelanów i namiestników padł blady strach. Niechybnie zbliżały się wiece na prowincyi.