I wypełnił się w ziemi ciechanowskiej plan boski, jako było napisane i uścisnęły sobie prawice dwa stronnictwa – króla byłego Jarko i króla nowego przysposobieni. A w następstwie miłosierdzia tegoż nowy kasztelan się objawił, co starym wszak się okazał. A imię jego Janko Jędrzej Paluszkiewicz. I jakoż opatrzność chciała, wskazał on zastępcę swego, co Robko Czeski się zowie. „A juści! Godny ci on!”, zgodnie przytaknęli rajcy i uradzili przeto, coby Elżbietę z Szymanik przywódcą swym obwieścić. Takoż to w kasztelanii ciechanowskiej zgoda nastała, aż serce się raduje i w gardle ściska posła Jakuba Markowiaka, co napitek złocisty warzy i na króla spode łba okiem łypie.
Ściska jeno pięści i gromy ciska stronnictwo króla nowego, co przysposobionych przysposobiło i jakoby nóż w plecach mając smutek swój okrutny ziemi ciechanowskiej obwieszcza. A wraz z nim marszałka Szymko stronnictwo, albowiem trzeci trakt z grodu stołecznego ku ziemi ciechanowskiej na rozstaje tu napotkał i natenczas traktami dwoma wiedzie.
I w grodzie pułtuskim na dwoje babka wróżyła, albowiem w niełaskę królewską mer nowy Krzyśko Łyszkiewicz popadł za przewiny dawne. Przeto w grodzie posłaniec królewski się zjawił i dekret z królewską pieczęcią odczytał, a w nim królewskim palcem groził i kluczy do grodu zabierać nie kazał. Wzburzył się jeno lud pułtuski, albowiem mera niedoszłego łaską obdarzyć raczył. Łaska Pułtuska li niełaska Tuska? Oto jest pytanie.
A i łaska rajców potężna nie mniej, kiedy o kasztelana wybór idzie. Z urzędem przeto Elżbieta Truskawkowa się rozstaje i Krzyśko Sierpniowy z nadziejami, łaska zaś Adaśko Arturowskiemu przypadłszy, kasztelanem ziemi płońskiej go uczyniła.
Merów, rządców, kasztelanów i rajców losów trakty niechybnie ku rozstajom wiodą, wszak łaska ludu pstrego konia dosiada. Przeto rozstaje raz zawracać karzą, raz ku drodze nowej wiodą, a nierzadko drogi kresem lub uliczką ślepą się objawią. Czasem ku dalekim krainom się udają, do grodu brukselskiego i strasburskiego, jako rządca były Marko z Kiwit i poseł Anna herbu Sarna podążać pragną.
Cóż jednak począć, kiedy z Rzeczpospolitą rozstać się przyjdzie?
Zali wżdy z duszą na ramieniu asesor Tomko Messerschmitt pod osłoną nocy ku Białej Rusi się udawał, coby u króla Łukasza Aleksandrenko schronienia szukać? Żalem, czy radością serce jego przepełnione było, kiedy przed królem ruskim ukorzywszy się, słów chwalebnych mu i majestatu nie szczędził, Rzeczpospolitej złorzecząc? Zdrada to i hańba? Przed karzącą prawicą króla ucieczka? Li prawdziwie on Ruś Białą miłuje natenczas miast Rzeczpospolitą?
Niechaj w mrokach dziejów wieść zaginie, iż drzewiej asesor ów na ziemi ciechanowskiej swą posługę sprawował, albowiem chwały nam takowej nie trzeba. I niechaj w Rzeczpospolitej pamięć o tem zatrze się na wieki.
Albowiem natenczas w najjaśniejszej Rzeczpospolitej czas krasny nastał, kiedy bociany i kasztany, matury i komunije. I serca nasze rosną, kiedy dziatkom naszym paznokci obgryzania, włosów rwania i nocy zarywania dostatek, coby piórem gęsim i naukami pobranymi dojrzałości swej dowieść. Wzruszenie gardła nam ściska, kiedy żaki nasze u kresu roków ośmiu nauk pobierania na myśl o collegium truchleją. Radują się serca nasze, gdy dziatki nasze najmniejsze w trwodze decyzyi plebana oczekują, coby do komunij dopuścić, a w dzień ten wzniosły w mękach im towarzyszyć raczymy przez godzin dwie, na spożycie okowity cierpliwie czekawszy.
Nie każdy jednakowoż cnotą cierpliwości zacny i pierwej okowitę spożywa, niźli dzieła jakowegoś dokona. Zaprawdę powiadam wam, dla człeka okowita, jeno błędem jej spożycie, kiedy języka użyć trzeba. Tenże cuda i dziwy czynić tedy potrafi i nie po drodze mu z głową. Rada kronikarza więc takowa – nagłośnienie sprawdzić. Coby dźwięki nasze dla ludu ucha miłe były.
Mieli my wszak drzewiej zacnego przy-wódce, co rozrabiał, acz wypijał, co nawarzył. I my tedy wypijmy, nie bacząc, czyja/czyje to wina, albowiem co dla nas natenczas najważniejsze, to odkupienie win.