W najjaśniejszej Rzeczypospolitej i na ziemi ciechanowskiej nastał czas miłosierdzia. Jako nakazał Walenty święty, umizgiwać się poczęli do ludu namiestnicy, kasztelani, rządcy i merowie, albowiem wiec na prowincyi zbliżał się nieubłaganie. A jako zbliżał się nieubłaganie, tako oddech czuć poczęli przeciwników, co ujawniać swe zamiary stawania w szranki z nimi obwieszczali. I tako Stefko z Pawłowa, rządca włości wiejskich na ziemi ciechanowskiej, rywali obaczył tak mnogo, że aż trudno porachować. Pierwszy Karol Jakimionko, rajca grodowy ciechanowski, rękawicę rzucił, a za nim inni poszli. Jarko Starosielski, drzewiej zarządca straży ogniowej w księstwie mazowieckim, Wiola Czwartkowska, ciechanowski kronikarz obrazów ruchomych, a wieść gminna niesie, że i Artur Fraczek, co w czasach zamierzchłych rządcę Marka z Kiwit zastępował. Natenczas kolejni będą, albowiem na zwojach papirusu w Królewskiej Komisji Wiecowej atrament nie wysycha, jeno obwieścić jeszcze nie zdążyli.
Więcej miłosierdzia rządcom w innych ciechanowskich włościach przeciwnicy okazali, za to miłosierdzia zbrakło rządcy Zdziśko z Ojrzenia wobec przeciwników swych, a nawet siebie samego, albowiem na wiec iść musi, a nie chce.
Natenczas łaska miłosierdzia z grodu stołecznego na ziemię ciechanowską spłynęła. Tedy najpierw były komes Mateusz z Moraw gród ciechanowski nawiedził i słowami trubadurki słynnej ciechanowskiej namaścił, a w ślad jego udała się wkrótce dworzanin królewski Baśka Nowak, coby łaską wiedzy o naukach pobieraniu na lud spłynąć.
Miłosierdzia w sercach nie miała gwardia królewska wobec z lochu wypuszczonych Macieja Bródki i Mario z Sochaczewa i ani próśb, ani gróźb słuchać nie chciała. I nie zdołali oni w ławach Sejmu Wielkiego zasiąść, co wzburzyło niezmiernie króla byłego Jarko, a w słowach z jego ust krzty miłosierdzia nie było.
Lud pobożny natenczas przeczuwał, że czas zaciskania pasa nadchodzi, przeto zanim głowy swe popiołem posypał i na zachodów słońca wiele mięsiwa spożywać zaprzestał, pofolgował sobie srodze dnia ósmego miesiąca drugiego roku pańskiego bieżącego. Przeto kreplom i pampuchom (w niepamiętnych czasach pączkami zwanymi) i wszelkiemu tłustemu jadłu pod strzechom lud miłosierdzie okazał, coby obwieścić, że oto kar-nawału kres nadchodzi.
Ale kar-nawału kres nadejść nie zdążył, zanim kres miłosierdzia ludu wiejskiego nastał. A miłosierdzia kres nastał wraz z ostatnim pampuchem, a dóbr kozackich miast pampuchów zdzierżyć lud nie zdołał. I jeno raz kur zapiał, a lud na powrót w rydwany swe i machiny wsiadł i pognał konie swe ku traktom, coby postulaty swe wykrzyczeć. I ziemia ciechanowska, glinojecka, płońska, mławska, przasnyska i pułtuska zatrzęsły się w posadach, a wraz z nimi cała ziemia Rzeczpospolitej, od morza do gór. I trząść się będzie jeszcze przez zachodów słońca pół kopy, albowiem tako rzekł lud wzburzony.
I nadchodzi dzień czternasty miesiąca drugiego roku pańskiego bieżącego. A dzień to miłosierdzia wszelakiego, którego przecie nie brakło na ziemi ciechanowskiej i w całej Rzeczpospolitej od miesięcy wielu. I nadzieją teraz serca nasze przepełnione, że oto lud miłować się już będzie po wsze czasy, bo jeśli może przez godzin dwa tuziny, to co mu szkodzi jeszcze trochę.
Czy próżne jednak nadzieje, kiedy po dniu miłosierdzia czas umartwiania przyjdzie na zachodów słońca dwie z trzech części kopy, i czas ten roku pańskiego bieżącego czasem kampanii wiecowej będzie? Przeto jak Rzeczpospolita długa i szeroka, od początków stworzenia po wsze czasy, polityk do polityka miłosierdziem natenczas nie pałał. Ale jedno jest światełko w tym łez padole, albowiem czas umartwiania to duszy i ciała, i jako mięsiwa spożywać nie wypada, tako i mięsiwem obrzucać się nie przystoi.
A kronikarza obowiązkiem świętym jest napomnieć, że Moskale u bram naszych stoją i zgody nam trzeba, nie swary. I niech nie zwiodą ludu słowa cara ich Vlada Sputnika, coby na ziemie Rzeczpospolitej łakomie nie zerkał, albowiem ile słowa Moskali warte, pamięć nasza winna wiedzieć.