I jako się rzekło, w niełaskę popadł Stefko z Pawłowa, rządca włości wiejskich ciechanowskich. Przybył przeto posłaniec królewski i zwoje papirusu dostarczył z pieczęcią króla Donalda, który dekretem pozbawił władzy rządcę na zachodów słońca jedną z czterech części tuzina przed upływem miesiąca drugiego roku pańskiego bieżącego, niedziel pięć zaledwie nim wiec na prowincyi nastanie.
I tedy opatrzność na pytanie nasze – komu ta ziemia ciechanowska obiecana – odpowiedzieć nam raczyła. Nim kur zapiał, posłaniec po wtóre izbę rządcy nawiedził i pieczęcią królewską dekret o następcy Stefko obwieścił. A następcą owym Artur Fraczek, człek który drzewiej zastępcą był rządcy Marka z Kiwit, a drzewiej jeszcze gromadą z włości Niechodzin zarządzał.
Nie godzi się to, zakrzyknął Stefko, i asesora zawezwał, coby zwój papirusu sporządzić i wolę swą o braku zgody na takie dictum wyrazić. Natenczas jednakowoż ustąpić musiał, albowiem izba rządcę posiadać winna, a posłaniec w dzień jeden do stolicy dotrzeć nie zdoła. A wiedzieć wam trzeba, że prędko dekrety takowe w najjaśniejszej Rzeczypospolitej nie zapadają, albowiem wody wiele w Łydyni upłynęło, nim król wniosek księcia mazowieckiego Franko Mariuszowskiego rozpatrzył.
Przeto myśl nas naszła taka, coby my, kronikarze z traktu plebana Ściegiennego, prorocze jakoweś zdolności posiadali? Albowiem wieszczyli my miesiąca temu jeden i pół takie dzieje możliwe, jeno tedy wiary nam nie dano. Natenczas, jako i Wincenty, co „nie ma i nie będzie” mawiał, słowa nasze ciałem się stały. A znak to jeno kolejny, że czasy to ostateczne.
Ludowi wiejskiemu wzburzonemu ziemi zaś nie obiecano. Jeno oni obiecali, że na trakty królewskie swymi rydwanami po wtóre wyjadą. I nie ku uciesze tych, co dorożkami swymi po traktach tych swe konie gnali, ani manufaktury wielkiej we włościach Ujazdówek, co ptactwo do spożycia ubija i zbożem kozackim nie gardzi, ani króla Donalda, do którego lud marszem się udał. Za to ku uciesze żaków młodocianych z włości Gumowo i okolic, albowiem na dwa zachody słońca we wrotach collegium klucz był przekręcony na amen i natenczas nauk oni pobierać nie musieli. Nim jednak wzeszło słońce dnia drugiego, lud wiejski wzburzony z traktów zjechał niespodzianie.
Mer grodu ciechanowskiego Krzyśko Kosowski zawezwał lud, coby mu obwieścić, iż jako obiecał, tako zrobił i sakwą potrząsnął, coby za dukatów pół tuzina milionów kładkę nad traktem dla rydwanu żelaznego zbudować. A kładka ta i dla stóp bosych i dla bicykli służyć ma, coby przełazić na dziko przez trakt żelazny nie musieli i życiem swym nie szachowali. A wieść ta do wysoko postawionych waszmości dotarła i zaszczycili przeto swą obecnością trakt Skłodowskiej senator Krzyśko Pieńkowski i posłowie Sejmu Wielkiego, Anna herbu Sarna i Adam z Krzemowej Doliny.
Natenczas dnia pierwszego miesiąca trzeciego roku pańskiego bieżącego, który Wojów Wyklętych upamiętnia, łaska spłynęła na lud z ziemi mławskiej. I blednie przy tym chwała ziemi ciechanowskiej przez Mateusza z Moraw i marszałka Szymko nawiedzonej. Albowiem sam kanclerz Jędrzej Kobza majestat swój do grodu mławskiego dostarczył, coby hołd oddać rycerzom tutejszym drzewiej wojującym i słów parę ludowi przekazać.
I tedy pytanie znów ciśnie się na usta – czy przeto mławska to, czy ciechanowska ziemia obiecana? I dobrze to podówczas, czy źle? Albowiem jako pamięć sięga do przodków naszych czasów, do ziemi obiecanej nie tylko lud izraelski zmierzał, a i rycerze w wiekach średnich bogactw tam wszelakich i łaski Bożej upatrywali, co się krucjatami zowie. A i Arabowie, i Turcy, i Persowie, i Rzymianie i lud zza oceanu Jankesami zwany. A jako kres tych najazdów nadszedł, czyja ta ziemia natenczas?
Módlmy się przeto, coby ci zacni goście na ziemiach naszych z krucjatą jakowąś nie przybywali. Albowiem ziemia to urodziwa, w zwierzynę i roślinność bogata, powietrze tu (miejscami) czyste, a i w plony obrodzi, jak Bóg da i zima nie powróci. Witajmy więc wiosnę i boćków wypatrujmy, póki jeszcze nadzieja, albowiem zaprawdę powiadam wam – lepsza ziemia obiecana, niż raj utracony.