Puck i fuck

Puck you

Gdzieś na przedmieściach cywilizowanego świata stają naprzeciw siebie dwie grupy chuliganów. Głośno i wulgarnie krzyczą do siebie o honorze i zasadach, w rękach ściskając pałki i kastety. Jedni wysyłają delegację, która lży i wyzywa przywódcę przeciwników. Puck, puck. Kto tam? Ty ch… W obozie wroga następuje święte oburzenie, gdy przeciwnik uśmiecha się pod nosem, zamiast napomnieć niepokornych w swych szeregach. Jeden z oburzonych nie wytrzymuje i łapiąc za portfel przeciwnika, z którego wyciąga dwa miliardy, w geście tryumfu przeciera oko środkowym palcem. Lewa flanka oponentów rusza do ataku. Co, fuck you?! Krzyczą do przywódcy wroga. Nie, Puck you! Odpowiada wódz. Emocje sięgają zenitu. Kampania wyborcza rozpoczęła się na dobre.

Na Wiejskiej

Sejm RP prawdopodobnie nie mógł się znajdować na ulicy o bardziej adekwatnej do jego powagi nazwie. Tyle inwektyw, bluzgów, prostackich zachowań, co w jego szacownych murach, mógłby mu pozazdrościć niejeden piłkarski stadion albo wiejska dyskoteka w remizie. Ostatni fuck był pożałowania godnym zwieńczeniem tego festiwalu żenady, jaki serwuje nam od wielu lat tak zwana wysoka izba. Jeszcze nie zapomnieliśmy o wybrykach niejakiej podobno profesor Pawłowicz, coraz to nowych atrakcji dostarcza nam niejaka Jachira, a jakże żywe są wspomnienia o mordach zdradzieckich, kanaliach, czy blokowaniu mównicy. Były przepychanki, obraźliwe okrzyki, hajlowanie, spanie, jedzenie i wiele innych happeningów. Wiocha w swym najbardziej buraczanym wydaniu.

Penis, wataha, gorszy sort

Polityk z sejmowego chlewu wyjdzie, ale chlew z niego nigdy. Choć mury tej obory działały na niektórych jak płachta na byka, to po wyjściu z niej wcale nie bywało lepiej. Był już taki, co wymachiwał sztucznym penisem i dostarczał świńskie łby. Niektórych dopadały zwierzęce skojarzenia, a wtedy chcieli dorzynać watahy lub strząsać z drzewa szarańczę. Pewien zaś bogobojny, mocno patriotycznie nastawiony starzec pewnego pięknego dnia postanowił wskazać, kto jest gorszym sortem wśród obywateli, następnie wypuścił stado swoich klakierów głośno krzyczących o zdradzie i targowicy, dzięki czemu z czasem konsekwentnie i skutecznie ośmielił wszystkich tych, którzy wcześniej bali się odezwać, by nie być posądzonym o bycie chamem i prostakiem. Patologia weszła już na wyższy level.

Złe towarzystwo

Doszło obecnie do sytuacji, w której politycy już nie tylko obrzucają mięsem siebie nawzajem, a wręcz deprawują cały naród. Jesteśmy jak nastolatkowie, którzy dostali się w złe towarzystwo, mające na nas zgubny wpływ, sprawiające, że powoli staczamy się na margines. Przejmujemy pszenno-buraczane zachowania, przejmujemy język ich debaty. Przykładem Puck, czy też demonstracja zwolenników reformy sądownictwa. Przykładem Białystok. Każdy z nas pełni konkretną funkcję – jest pisiorem, popaprańcem, lewakiem, żydem, faszystą, folksdojczem, targowicą. Ustawiamy zakazy pedałowania, strefy wolne od „ideologii” LGBT. Wszyscy posługujemy się etykietami podarowanymi nam przez polityków. Gest Lichockiej przejdzie zapewne do naszego codziennego życia jako coś w rodzaju mema, stanie się być może popularnym i naturalnym symbolem pewnych zachowań. Wkrótce nawet dzieci będą sobie pokazywać przecieranie oczu środkowym palcem, bo to będzie modne.

Wina nie tylko Tuska

Wszystkie tego typu wzbudzające emocje sytuacje, nagłaśniane przez media, jak ta z Pucka, są pokłosiem standardowego zachowania polityków w ich naturalnym środowisku. Innymi słowy to chamstwo, które tak ich samych podobno obrzydza, jest wyłączną ich samych winą, gdyż to własnie oni spowodowali taki napływ chamstwa w społeczeństwie. Możemy być niestety pewni, że w obliczu zbliżających się wyborów, język debaty jeszcze się zaostrzy i będziemy świadkami jeszcze niejednego mocno kontrowersyjnego zachowania któregoś z wielce szacownych politycznych person.

Tu jednak taka mała dygresja, na którą chyba warto zwrócić uwagę. Otóż zauważcie, że u szczytu każdej kampanii wyborczej, gdy dochodziło do telewizyjnej debaty kandydatów, miała miejsce sytuacja zgoła odmienna. Finalnie zazwyczaj wybory wygrywał kandydat, który wykazał się w debacie większą kulturą osobistą. Tak było choćby z Kwaśniewskim (vs. Wałęsa), czy Dudą (vs. Komorowski). Oznacza to, że istnieje w społeczeństwie potrzeba zachowania przynajmniej jakiegoś minimum przyzwoitości w sferze publicznej. Gdy jesteśmy świadkami ożywionej dyskusji, naszej sympatii raczej nie wzbudzi ten bardziej chamski.

Przynajmniej tak było do tej pory, dopóki cała ta słoma nie wylazła z naszych butów w tej dekadzie. Teraz już nie wiem.

Lopez.

Znaleźć Wyjście

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *