Sprzedawco! Kasjerze! Oto dziś wznosimy
miodem z ust płynące swe pieśni dziękczynne,
któryś w tej straszliwej dla gawiedzi chwili
nie wywiesił kartki Przepraszam, nieczynne…
Któryś normalności ostatnim bastionem
w całym tym szaleństwie, w całej tej panice,
kiedy nie usłyszysz krzyku na stadionie,
kiedy oczy rażą samotne ulice.
Tyś jest jeden, który zła się nie ulęknie.
Ty, co w twarz się śmieje lękowi i grozie.
Ty za nic masz strachy, przed losem nie klękniesz
i sklep nam otworzysz, czy w deszczu, czy mrozie.
Nie pozwolisz, byśmy głodu dziś zaznali
i sam mając za nic to niebezpieczeństwo,
ledwie za tą tarczą z plastiku schowany
na bohatera z komiksu podobieństwo.
Choć nie peleryna zdobi Twe oblicze,
a Twa siła z serca, nie mięśni pochodzi,
na Twą łaskę jeno rozpaczliwie liczę,
żebyś zza tej lady nigdy nie wychodził…
Wybacz, kiedym z góry patrzył na Twe lico,
gdy człek, jako zdrowia, pewno nie doceniał,
póki nie zajrzało w oczy straty widmo.
Jak mam Ci dziękować, zbawco, żeś nie speniał?
Tyś gwarantem strawy, okowity sędzią.
Napoić spragnionych – oto jest Twe motto.
Złocistego trunku, tytoniu zarządcą,
gazoliny cieciem, kierownikiem lotto.
Tyś mym oknem na świat, gdy wokół zaraza.
Tyś lekarzem duszy, kiedy ściany dręczą.
Do Ciebie iść pragnę, gdy mnie żona złości,
telewizja nudzi, dziatki jeno męczą.
W czarnej tej godzinie ześlij nam swe łaski.
Pobłogosław wszystkich, o mistrzu. O luby!
Podaruj nam jadło, przekaż nam napitki.
Sprzedaj nam swe dobra. Ocal nas od zguby!
A gdy kurz opadnie, my nie zapomnimy,
cóżeś nam uczynił i będziem trwać w wierze!
Wdzięczność nasza wielka będzie i dozgonna.
Będziem czcić Twe imię, o Wielki Kasjerze!
Zostańcie w domu
RADEKtor Lopez.