Czekając na wyrok

Dzień Sądu

Wyrok zapadnie wkrótce. Raczej nie w tym roku, ale to kwestia kilku miesięcy. Zanim to nastąpi, jedyne co będę widział to plus i minus. Pomiędzy kolejnymi mrocznymi myślami przelewanymi na papier, będę sprawdzał zawartość skrzynki pocztowej. Napisze, czy nie napisze. Zadzwoni, czy nie. Jeśli tak, jaka to będzie wiadomość. Czy wiszący nade mną miecz Damoklesa zniknie, czy opadnie w dół i utnie mi… moje marzenia. A przynajmniej znacząco odłoży  w czasie. Czy rok intensywnej pracy będzie zwieńczeniem wysiłku, czy też pójdzie na marne, a zakurzona szuflada przyjmie kolejne kilogramy (kilobajty) mojej chorej wyobraźni. Czekam na wyrok. Czekam na odpowiedź z wydawnictwa.

Najtrudniejszy pierwszy krok

Co z tą książką, pytają mnie ludzie. Ano jeszcze ni ma. To znaczy jest, ukończona, zredagowana, oszlifowana, ale nadal nie wydana. Tak się złożyło, że zacząłem robić wokół siebie szum wśród znajomych, zanim jeszcze wysłałem powieść do wydawnictwa. Taaak? – zapyta ktoś – to po co takie zawracanie dupy? No bo to jest – odpowiem – taki chłyt materkindody. Bez reklamy ani rusz. Prawda jest taka, że w dzisiejszych czasach marketing to podstawa i służyć ma temu, by zwiększyć moje szanse wobec wydawcy. Im więcej osób o mnie usłyszy i im większe zainteresowanie będzie moją twórczością, tym lepszym towarem będę w oczach firmy, która ma we mnie zainwestować. Jestem wszak debiutantem. Jednym z wielu tysięcy.

Zapłać, to wydadzą

Można i tak, ale nie polecam robić tego w całości. To nie dość, że spore pieniądze, to jeszcze żadnej gwarancji dobrego marketingu i promocji książki po jej wydaniu. W drugą stronę też szanse niewielkie, bo jak wspomniałem takich jak ja jest na pęczki. To znaczy wiecie, ja jestem cholernie dobry, ale co z tego, jeśli nikt się na mnie nie pozna, prawda? Wydawnictwa tradycyjne bardzo rzadko wykładają pieniądze na debiutantów. Musi to być towar już sprawdzony. Pozostaje więc układ mieszany, czyli współfinansowanie. Na to jestem gotowy.

Co jeśli odmówią?

Będę pisał dalej. Jest bowiem jedna rzecz, której jestem pewien bardziej niż czegokolwiek innego – im więcej piszę, tym jestem w tym lepszy. Widzę to i czuję. Jestem przekonany, że ktoś to w końcu doceni, choćby miało to trwać wiele lat. Choćby to się miało stać dopiero po mojej śmierci. Wolałbym oczywiście za życia zobaczyć swoją książkę na półce w księgarni, ale ten blog jest z natury rzeczy mroczny i niepokojący, więc tak po prostu wypada tu napisać. Tak naprawdę na starość to ja planuję czytać moje własne książki moim własnym wnukom. Tak będzie i ch… I już.

Co ci odbiło z tym pisaniem, skoro nawet nie wiesz, czy wydasz?

Bo ja nie robię tego z powodów praktycznych, a moim celem samym w sobie nie jest tylko zysk. Ja sobie to wyobrażam jako styl życia. Lepszego życia, ciekawszego. Mam coś więcej do powiedzenia niż tylko to, że jestem. I chcę, żeby usłyszało to więcej osób niż tylko krąg moich znajomych. Nikt nie powie wprost, że chciałby postrzegać siebie jako element elity intelektualnej, ale mogę przynajmniej opisać swoje dążenie jako pragnienie bycia… opiniotwórczym.

Niektórzy uśmiechają się tylko pod nosem. Nie da się ukryć, że dla nich takie zajęcie to zwykłe dziwactwo, fanaberia. Artysta, psia jego mać. Wymówka dla tych, co nic nie potrafią. No cóż, nie będę nikogo przekonywał. Na pewno są ludzie, którzy zawsze chcieli być sprzedawcami, mechanikami, hydraulikami, kosmetologami, budowlańcami, więc czują się spełnieni w swoim fachu. Na pewno.

Co więc dalej?

Po prostu czekam. A w międzyczasie piszę. Wysyłam swoje teksty na konkursy, opowiadania do czasopism, kombinuję nad kolejną powieścią. Piszę na blogu, postuję w social mediach. Czytam książki. Jestem raczej dobrej myśli. Czekając na wyrok, nie próżnuję. W przyszłym roku zamierzam ujrzeć na własne oczy moją debiutancką powieść. W fizycznej formie. Na mojej półce. Czy Pan Redaktor z wydawnictwa mnie słyszy?

Lopez.

EDIT:
Ostateczny tytuł książki to ZNALEŹĆ WYJŚĆIE.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *